Słowem wstępu
Od zawsze dużo działo się w mojej głowie, ale rzadko potrafiłam wyartykułować porządną opinię lub wyrazić, co naprawdę myślę. Zabrałam się więc za gawędziarstwo i w głębi ducha liczę, że znajdzie się ktoś, kto wyłapie konkluzję i wejdzie w mój chaotyczny tok. Uwielbiam luźne rozważania na temat miłości, ale wiadomo, że łatwiej je prowadzić, gdy ma się kogoś na warsztat. Oto i on!
Dokładnie tak, jak opisują to wszystkie czasopisma: miłość przyszła niespodziewanie i w niecodziennych okolicznościach. Zakochałam się w facecie, którego widziałam dwa razy w życiu. Trzy lata temu po raz pierwszy, dwa lata temu po raz drugi. Koniec. Teraz, po ponad roku nie jestem w stanie o nim zapomnieć i ciągle chodzi mi po głowie wspomnienie tych ostatnich dni wakacji, beztroskich i słonecznych. Czemu to było tak zupełnie nieoczekiwane, a okoliczności niesprzyjające? Bo byłam w górach ze swoim chłopakiem, który zaproponował mi wyjazd na tydzień do swojego kumpla. Próbowałam za wszelką cenę dusić w sobie wszelkie przejawy sympatii i zainteresowania i z początku szło fantastycznie. Cieszyłam się pobytem w górach, miłym towarzystwem kolegów mojego chłopaka, jednak następnego lata uczucie, którym próbowałam nie darzyć tego chłopaka nasiliło się tak i walnęło we mnie z taką siłą, że wszelkie wewnętrzne dyskusje z moim sercem zostały rozstrzygnięte na niekorzyść dla mnie. Co się zmieniło? Z moim crushem naprawdę niewiele, jednak z chłopakiem- wiele... Nie nienawidzę siebie za to. Nie moja wina, że głupie serce.
Teraz, gdy zostałam sama ze swoimi rozkminami, stwierdzam, że muszę odłożyć na bok obawy o utratę godności i zaatakować te góry. Pojechać, usiąść i pogadać przy kawie, lub wypalić soczyste ,,Kocham cię'' prosto w kierunku mojego platonicznego ukochanego. Nie wiem, co się stanie, gdy zrobię jedno, albo drugie, ale wiem, że nie stanie się nic, jeśli zostanę w domu i dalej będę słuchać Jennifer Rush w zapętleniu.
Miało nie być konkluzji i odpowiedzi, ale jednak nasuwa mi się pewna myśl. Trzeba dążyć do szczęścia, próbować złapać je za nogi, lekko, nie na siłę, pokazać się losowi, bo on nawet może nie widzieć, że istniejemy.
Tym wpisem chciałabym się przywitać z moimi wiernymi czytelnikami i zapytać, czy Wam się przydarzyło przeżyć kiedyś coś niekonwencjonalnego, co ciężko schować między kartami kodeksu moralnego?
Buziaki